Sobota

Światło leniwie sączy się z żarówki, ciemna półcichość, kawa.
A gdyby tak w końcu wyjść z opakowania? Zakrzyczeć, zawyć a potem dostrajać się pożółkłym pokrętłem jak w radiu. Złapać fale, podgłośnić (O, teraz jest mi dobrze) i płynąć z otwartymi oczami, spojrzeniem układać sobie te kawałki wymyślane przed zaśnięciem, a na końcu zdrapać paznokciem starą farbę i oprzeć się o ścianę. Zielone oczy.