Ty masz w sobie małego boga, ubranego w pomarańczowe rajstopy, buty na obcasie i biały gorset.
Ja mam w sobie idotę, nagiego w słowa, czyny i dziwne obrazy. Razem jesteśmy świętością.
Przez chwilę panuje relaks, potem wchodzę na rozłożyste drzewo, całym sobą czując jego fakturę pod palcami i zapachy unoszące się ku słońcu. Jest przestrzeń, białe niebo bezchmurne rozciągnięte w ciszę. Teraz pada deszcz.
Jest ten pisk, ciężkość i głosy krzyczące w nieznanymi mi języku. Udało się, myślę. Nie bój się, Piotrze – jesteśmy razem. Wyciągniętą dłoń złapałem na bezdechu, podciągam się na spojrzeniu tego największego, co tak wrogo patrzy. Czas pobiegł jakoś inaczej.
Budzę się