Marta. Cicha mieszkanka Warszawy, koleżanka z roku, pani fotograf.
/Spokojne dni stygną, zaczynają się półnagie wkurwy prześwietlone zbyt jasnym światłem wpadającym przez przymknięte okno. Całe zdania układające się w sensowność jakąkolwiek przygłuszone są ulotnością chwili. Nic nie rozumiem.
Przysypiając widzę chorego chłopaka z kręconymi włosami, który pytając po co ich zaprosiłem wbija mi srebrny widelec w dłoń. Wypijam kawę, znów łykam tabletki, i budzę się mało spokojny przykryty tylko do połowy kołdrą.
Jest zimno.