„(…) Mówi się. Poniżej, na kolanach rozciągając wizję przyszłości uczę się zmieniać kolory.
Mówi się. Spadanie boli od samego początku, tylko dopiero na końcu uświadamiamy sobie jak bardzo.
Mieszkanie wypełnia dźwięk ciała i duszy.
Zapach cynamonu, jaśminowej herbaty i ciszy jednostronnie klejącej się do telefonu. Ja też nie muszę, po co?
Zacząłem znów pisać, powracać do Jakuba opatulonego szalikiem, z szelkami luźno puszczonymi gdzie popadnie.
Noc, którą przespałem była najpiękniejszą nocą.
Rozchodzę się w sobie na miliony kawałeczków z masy perłowej, mam niebieskie oczy i nie mam ust.
Wychodzę.
Bardzo powoli, żeby czasem siebie nie obudzić tym uciszanym niemo skowytem wszechogarniającej radości.
W starym trabancie koloru śmietanowego siedzi Wiesława, siedzi dumnie wyprostowana rozczesując chwilę spotkania białym grzebieniem. Uśmiecha się, pomrukując. Myślałem właśnie o Niej.
Wiatr niesie spokój, nawet jeśli to nie prawda – mówi. Musisz być bardziej Mój Drogi.
Musisz nauczyć się tego, czego nie zdążyłam Ci przekazać. Umrzesz w tym roku – mówi.
A ja pieszcząc duże guziki swojej sukienki, uśmiecham się nie posiadając ust. Z piersi wydobywa mi się światło, Wiesława nie ma rzęs i przestała oddychać. Nie krzycz. Zapal papierosa. Oddychaj powoli.
W starym trabancie koloru śmietanowgo siedzi Wiesława. Milcząco siedzi jakby. Nieistniejąco już. Nienamacalnie.
Rozpychanie kolanami czasu.”