Od szóstej z minutami spożywam łapczywie, pierwszą tego dnia, kawę. Spożywam w kubku, który swoją pojemnością możnaby nazywać też małym wiaderkiem.
Kawa o tej porze z takiego wiaderka smakuje właśnie najlepiej i sympatycznie nakręca na dzień – a Dzień Ważny, wszak Święto Niepodległości.
Pomijając wszelkie porannie czynione toalety, spakowanie Nikodema, ułożenie gazu pieprzowego tuż obok wspomnianego w plecaku i przeproszenie się z termoaktywnymi kalesonkami, które grzeją kości tuż po wyjściu z domu – o ósmej znalazłem się na stacji SKM. Znaleźli się tam też Iza i Sławek – bo tak jakoś razem postanowiliśmy patriotycznie odwiedzić obrzeża Gdańska i poeksplorować niszczejące mięsne zakłady i budynki do nich przynależące. W drodze napadła na nas banda rozchichotanych harcerek i ta najwyższa i najbardziej rozchichotana, patrząc jednym okiem na mnie, a drugim na przejeżdżający samochód – wcisnęła nam biało-czerwone szaliki. Widząc naszą konsternację i głośno sapnąwszy pod nosem potwierdziła, że w prezencie i za darmo ;) I czy chcemy jeszcze wiatraczki, bo ładnie wiatrakują na wietrze. Nie chcieliśmy.
No to leziemy, jest zimno, trochę wieje i idę z przymkniętym lewym okiem, bo mi w nie bardziej zimno, niż w prawe. ;)
Zakłady mięsne, dementując plotki o ich zniknięciu z powierzchni ziemi, mają się świetnie – w dalszym ciągu grożą zawaleniem, kalectwem i śmiercią (Achtung! Achtung!) – a, że każde z nas odczuwa dziką satysfakcję przy mijaniu tego typu tabliczek, przyspieszamy kroku ;)
No i potem w stronę Elbląskiej, bo Piotrowskii sobie spontanicznie przypomniał, że coś tam widział wartego zobaczenia.
I już głodni trochę, trochę zmęczeni, ale uśmiechnięci i rozmawiający o pozytywach dnia dzisiejszego – śmigamy przez to miasto, które pod względem różnorodności architekturalnej kładzie Gdynię na plecy.
I uwaga !
Piotr usłyszał głos – nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że owy głos pochodził z jego głowy.
Oczami wyobraźni zobaczył jednooką dziewczynkę, która przyduszając czarnego kruka (kruk w dziobie trzymał oko koloru zielonego) gorączkowo szeptała, „ja Ci dam, skurwysy…”. Piotr zatrzymał się w miejscu, głęboko zaciągnął się chłodnym powietrzem i spojrzał w niebo. Zauważył, że kilka metrów dalej nad jakimś budynkiem krążą kruki. Izabela zadrżała. Jej drżenie było bez znaczenia, bo i Sławek zadrżał – więc stojąc tak i patrząc bezmyślnie, drżeli we dwójkę, bo jakoś raźniej im było. Drżeć tak, w sensie. Piotr wyciągnął z pomiętej paczki papierosa i odpalił. Zamyślił się.
– Musimy iść tam … – powiedział powoli wypuszczając dym z ust i ruchem głowy wskazał cel ich wędrówki.
Ruszyli. Sławomir cierpiał, niewygodny but otarł mu stopę – ale był dzielny i mocno zaciskając zęby szedł za Piotrem i Izabelą.
Kiedy jednooka dziewczynka zniknęła, ich oczom ukazała się potężna, nadgryziona zębem czasu, kamienica. Nic nie wskazywało na to, że można do niej wejść, ale Piotr podszedł do drzwi i nacisnął na klamkę. Czas jakby stanął w miejscu. Izabela, powolnym i bardzo filmowym ruchem, odgarnęła kosmyk włosów z czoła, Sławomir równie powolnym ruchem założył kaptur na głowę. Drzwi do kamienicy były otwarte.
Mroczna klatka schodowa wołała o pomstę do nieba. Wszechpatyna osiadła na ścianach tworząc, odpadającą farbą, esy floresy.
Schody, przytrzymywane dwoma cieniutkimi palikami, mocno zaskrzypiały kiedy Sławomir, jako jedyny posiadający latarkę, ruszył i oświetlał drogę.
Na piętrze, w zamurowanej ścianie znaleźli dziurę przykrytą zmurszałą deską w kolorze krzyczącej bieli. Piotr wszedł jako pierwszy, dalej wstrzymująca powietrze w płucach, Izabela i Sławomir. Uderzył ich zapach stęchlizny, moczu i pochodnych układających się w niemile kojarzące się rzeczy. Mieszkanie było opuszczone.
Po kontemplacji dużego mieszkania, odkryciu nowej odmiany żółtego kalafioru w brudnym słoiku, martwego ptaka walczącego do końca swoich dni o wolność (i zapewne też o równouprawnienie) i innych, równie ciekawych rzeczy – Izabela odkryła tajemnicze drzwi za którymi były drewniane, równie tajemnicze i tajemniczo zakręcone systemem ślimakowym, schody. Obsypane róznymi obrazami, na których główną rolę odgrywały łabędzie w kresce podobne do psów rasy nijakiej.
Sławomir ponownie wyciągnął latarkę i zrobił pierwszy krok chcąc sprawdzić co kryje się za drzwiami na końcu schodów.
– Nie przejdziemy… – szepnął smutno – tu leży jakiś stół
– To go przestaw tak, żebyśmy mogli się przecisnąć … – warknęła Izabela, bo i ona była ciekawa co kryją te zielone drzwi.
Sławomir głośno westchnął i poprawił czapkę na głowie. Odsunął delikatnie stół, a po znalezieniu dziwacznej „przystołowej korbki” począł nią kręcić. Kręcił jak w amoku, zupełnie w taki sposób jak by od tego zależało jego życie. – Udało się … – szepnął pełen zadowolenia i wszedł wyżej. Piotr i Izabela zrobili to samo.
Stojąc tuż przy drzwiach, Sławomir pchnął je z całej siły. Od wewnątrz, jak się okazało, blokowała je sterta brudnych ubrań.
I wszystko działo się bardzo szybko.Zapachniało starością. Rozległo się szczekanie psa i wszysycy usłyszeli zachrypnięte i pijane „Co jest, kurwa?!” rozlegające się zza drzwi. Sławomir znieruchomiał. Zobaczył kobietę, potężną blondi-mutant. Kiedy ich oczy się spotkały, poczuł się nieswojo. Nie wiedział, czy za sprawą tego, że kobieta miała potężny wąs pod nosem i bardziej wyglądała jak męzczyzna, czy też dlatego, że akurat dzierżyła w dłoniach siekierę.
To był szybki odwrót, z racji tego, że tuż za Piotrem stała Izabela blokując drogę ucieczki – Piotr złapał ją w pasie i jakoś udało mu się wybiec z przewieszoną koleżanką przez ramię. Sławmomir odkrył w sobie talent do strusiego pędu i już nawet nie cierpiał z powodu obtartej stopy.
Wszysycy szczęśliwie znaleźli się na zewnątrz, uświadamiając sobie, że kamienica nie do końca była kamienicą opuszczoną przez lokatorów.
Czyli pozytywnie. Jak zawsze, z resztą.
I muszę wspomnieć, że ku niezadowoleniu wąsatego pana w okularach siedzącego w Mc Donald’s na przeciwko mnie, rozlałem całą Latte.
Rozlałem przypadkiem i gdzie się tylko dało. :)
No to pozdrawiam! :)
:p
panicznie boję się schodów bez balustrad.
patisony czy kalafior? w słoiku :D
Bardziej kalafior :) Ja panicznie boję się łodzi podwodnych ;)
Aż żałuję trochę, że mnie tam nie było.
Ale boskie moi jest chore. ;<
Ja chyba też się trochę przeziębiłem :(
bardzo znajoma okolica,a zdjęcia świetne, dobrze że wróciliście cali :)
Znajoma, powiadasz? ;) :P
najbardziej w takich miejscach intrygują mnie te pozostawione dokumenty ,zdjęcia obrazy .. ale patrząc fotkę ze słoikiem (przed przeczytaniem wpisu) zastanawiało mnie co się w nim mieści :o od razu pomyślałam o czymś zupełnie innym jak później się okazało :)
… biedny ptaszek
Ps. dobrze że ta kobieta z wąsem nie wybiegła za Wami z tą siekierą :o
A oczym pomyślałaś patrząc na słoik? O mózgu małych, niewinnych dziewczynek które zginęło w tym mieszkaniu w imię nauki? :D
o losie :o :D o mózgach owszem, ale nie małych niewinnych dziewczynek tylko jakiś bezbronnych zwierzątek :)) fuuu :D
ale muszę przyznać skojarzenia masz kolego bezcenne!!:D
Bujna Wyobraźnia mną miota :)
Te zdjęcia moją niesamowitą moc .
Taką tajemnice którą chcesz ją ujawnić ale nie całą .
Wiem o co chodzi – o tajemnicę, która towarzyszy każdemu z tego typu miejsc i nie każde miejsce chce pokazać od razu wszystko :) Masz rację :) :*
no bo jak kocham to tylko jednego:)
a tak poważnie to ja nie mam ani swojego aparatu ani szkła. i chociaż d50 wydaje się być już zjawiskiem stałym w moim życiu to obiektywy zmieniają się jak rękawiczki, zazwyczaj mam dostęp do starych kitów mojego brata. teraz jednak jeden z kitów się popsuł, drugi był mu potrzebny, popsuty wymieniłam więc na tego oto pentacona (oraz heliosa, którego jeszcze nie ruszałam). i takim sposobem rzeczywistość wokół mnie się totalnie zmieniła.
cała historia:)
’zamrożone’ zdjęcia jak najbardziej!
szkoda, że warszawa nie teraz, ale pamiętaj, że moje zaproszenie jest wciąż aktualne – zresztą, wiosną będzie się łaziło o wiele przyjemniej :D
(i zrobisz mi sesję na rowerze ;>)
Spoookooo :)
ale Ty masz innych towarzyszy swojego życia a ja mam teraz tylko jego.. :)
Jak tylko jego ? Tylko Pentacona? A gdzie reszta ? :D
nie, napisałam debil w nawiasach, i się nie pokazał. masz cenzurę w komciach?! O_o
Nic nie wiem na ten temat, żeby była jakaś cenzura – ale, że jakoś brzydko pojechałaś w komciu? :D
no właśnie nie. poszłam za Twoją rada do wujka google, i jak się dowiedziałam, co to jest patyna, to napisałam d-e-b-i-l. w sensie, że ze mnie debil.
mogę Ci w spamie wisieć ;]
Ile to można rzeczy zobaczyć przesiadając się z czterokołowego fordoniewidomoco, na własne biedne obtarte kończyny. Kto by się spodziewał, że miejsca które mijamy codziennie w biegu za $$$ , podążając za postępem czasu, niosą tyle tajemniczych nieopowiedzianych historii.Gdy wchodzisz do takiej opuszczonej (prawie opuszczonej) kamienicy zaczyna działać wyobraźnia. Zdjęcie rentgenowskie znalezione przypadkiem na podłodze mogło być początkiem tragicznej historii osoby która tam mieszkała…
Tego się nie da opowiedzieć, to trzeba poczuć na własnej skórze.
:) Ładnie napisane.
ahhhhh jakiż ten dzień był emocjonujący :) kupa śmiechu,rewelacyjne miejsca i oczywiście doborowe towarzycho ;) czekam na next eskapada!
Tak jak mówisz – KUPA wszystkiego ;)
chyba najbardziej podoba mi się ta część o mrozie. może dlatego, że nie mam pojęcia c to jest patyna ;]
W internecie można było poszukać :)
Pusty komentarz ? ;D