Bliskości …

Wyciśnięte cisze do granic możliwość, w kącie leżymy, jesteśmy. Granatowe pustki. Wszystko jest takie mnogie i niepojedyncze.
Lubię w takich chwilach umierać, zadzierać wysoko głowę, chować dłonie, stopy, serca i żebra, przebierać się w pożółkłe od papierosów paznokcie i rozdrapywać mocno uszy, żeby słyszały jeszcze mocniej. Flegmatyczne wieczory…Modlę się do boga miękkimi słowami, by zrozumiał, że mi życie utyka… że pijany brzemiennym mrokiem otulam się kożuchem mleka…

Jakoś tak górnolotnie wyjątkowo – ostatnio bronię się przed tym stanem wszystkimi kończynami.
Wieki nie pisałem – a jak już się zacznie, to słowa i tak sprawiają o wiele mniej radości niż kiedyś. Ze starości mojej, zapewne. Albo popadam w stan miejskobydlęcy – żadnych myśli, stadem do przodu by przetrwać… wiecie… Taka jednostkowa ślepota na piękno świata tego, która w stadzie jest tak intensywna, że ciężko się oderwać. Sam nie wiem… Póki co, czuję się fragmentarycznie wypisany i wypiszę resztę pewnie za jakiś czas ;)