Dziś jestem pełen sprzeczności.
Uśmiecham się, (chowając pod skórą pokłady ogromnego wkurwienia, które w każdym momencie mogą wybuchnąć.)
Jestem spokojny, (niespokojnie błądząc spojrzeniem po ścianach swojego mieszkania w poszukiwaniu czegokolwiek do roboty).
Sieć mnie nudzi, nudzą mnie antybiotyki i litry wypijanej codziennie wody. Nudzi mnie codziennie ta sama pościel, kolory i widok za oknem.
W takich momentach marznę wewnętrznie, utwierdzając się w przekonaniu, że wszystkość dosłownie można zacisnąć w garści.
Nie umiem dziś inaczej. Nie potraifę.
Nie, nie są to wynużenie z cyklu „oh, jakżem nie szczęśliwy, będą podcinał sobie żyły nad wanną, żeby podłogi nie zachlapać” – choć i takie dni przecież każdemu się zdarzają. Potrzebuję stonowanego spokoju, nad którym będę mógł zapanować i napawać się jego istnieniem.
(Droga T. te głupie komentarze, które mi zostawiasz na tamtym portalu są mi najzwyczajniej w świecie zbędne – odchodząc te kilka lat temu w tak okrutny sposób, mogłaś się domyśleć, że zamknąłem do siebie drzwi. Wybacz.)
Dojrzewa we mnie samotność, trzymana na uboczu i objawiająca się mnóstwem ludzi na około.