Lubię całodniowe, fotograficzne wędrówki po mieście – już pomijając, że z każdą kolejną godziną elektroniczne dwa kilogramy uwieszone pod szyją ciążą coraz bardziej, że kopyta intensywnie potem pchają się w przysłowiową część ciała, a przy sprzyjającej, letniej pogodzie tak się sklejam z koszulką, iż stajemy się jednością. Są takie miasta, które mocno współpracują z moim aparatem – być może kwestia tego, że pojawiam się w odpowiednim miejscu i czasie, nie wiem… Ale zaczynam odkrywać plusy ulic przepełnionych turystami – wszak każdy przepycha się łokciami przez wspomnianą ulicę i trzaska zdjęcia i nikt zupełnie nie zwraca uwagi na kolejnego, tym razem Piotrowskiego, turystę trzaskającego zdjęcia w wydawać by się mogło bezsensowny i turystyczny sposób. A tu jednak Piotrowski-Niby-Turysta poluje na zdjęcia w Bressonowskiej koncepcji decydującego momentu, gdzie główną rolę odgrywają nic nie świadomi ludzie ;)
Zatem witam w Cambridge, studenckim mieście zupełnie opanowanym przez rowerzystów…
No i jakie piękne turystyczne zdjęcia… :P
Prawda? Wystarczy poudawać i zbytnio nie zwracać na siebie uwagi ;)